Rolnictwo
Moje wspomnienia z wycieczki do Czerniewic
Jest ciepły, słoneczny dzień, podobny do wielu dni w roku, lecz w rzeczywistości inny, różniący się tym, że w dniu tym z samego rana jedziemy na wycieczkę do Spółdzielczej Przetwórni Mięsnej w Czerniewicach. Wycieczka! Ileż to osób na dźwięk tego uroczo brzmiącego słowa ciężko wzdycha, narzekając na ciężkie czasy, które w rzeczywistości nie są powodem, że tak mało jeździmy, żeby zwiedzać nasz dorobek w Polsce Niepodległej. A przecież tyle różnych rzeczy mamy do oglądania, boć nie darmo brzmi zasada, że raz zobaczyć a uczciwie, to tyle znaczy, co by dziesięć grubych ksiąg przeczytał. Jak sobie organizować wycieczkę, ażeby odpowiadała ona dzisiejszym warunkom materialnym chłopa na wsi, nie będę tu tego omawiał. Bo każdy ma moc pomysłów w przystosowaniu środków lokomocji do kieszeni. Pragnę zaznaczyć, że my, młodzież z powiatu sierpeckiego, bardzo często jeździmy na wycieczki nie wygodnymi autobusami, ale zwykłymi ciężarowymi samochodami, w których przyjemności jazdy używają także i świnki zakupywane na targu przez rzeźników. Ale mniejsza o to, postępujemy w myśl przysłowia jednego z naszych kolegów, który kiedyś powiedział: ,,Jak tańcował, tak tańcował, aby się spocił", „Jak jechał, tak jechał, ale wszystko zobaczył". Pojechaliśmy se oto tym wytwornym samochodem aż do samych Czerniewic, oddalonych od Sierpca o 92 km. Już od godziny 6 rano młodzież, przebywszy po kilkanaście kilometrów, stawia się punktualnie, ażeby razem z innymi „załadować" się na samochód. Nie wszyscy się jeszcze znają, bo przecież jesteśmy z całego powiatu, więc rozmowa odbywa się w „cztery i sześć oczu", ale po twarzach widać, że to ludzie gadatliwi, którzy nie lubią „krzywo na się patrzeć". Jedziemy szybko, bo po przejechaniu przez Lipno, w parę minut już samochód Ideał dobrego Polaka i spółdzielcy, to umieć żyć szlachetnie i pomagać w czasie teraźniejszym pokoleniem — przyszłym. Stanisław Wojciechowski wjeżdża do Włocławka; stanął przed mostem, a nam każą schodzić, bo samochód nasz przez miasto nie ma prawa z ludźmi jechać, więc opróżniony przejedzie za miasto i tam po drugiej stronie będzie czekał, gdy tymczasem my przejdziemy piechotą, pogapimy się to na ludzi, to na wystawy i pojedziemy dalej. Ale nie poszło z tym „gapieniem się" tak zgrabnie, bo po obliczeniu grupy, przy samochodzie po drugiej stronie miasta, stwierdzono brak trzech rosłych młodzieńców, którzy „uczciwie" się zagapili i pozostali w mieście. Kolega kierownik zmartwiony, bo czekamy już kilkanaście minut, a ich nie ma. Zabiera więc dwóch kolegów do pomocy i udaje się z nimi na poszukiwania. Po kilkunastu minutach wraca z „przekreśloną" miną, widać, że nie odnalazł zaginionych „owieczek". Siadamy wszyscy do samochodu i błogosławiąc ich uczciwie, jedziemy w dalszą drogę. Aha! przemarsz na piechotę przez Włocławek grupą, wpłynął trochę na humory, bo oto już weselej sie robi. Gdzieś z boku, ktoś szuka w gardle głosu i „wyciąga" ludową piosenkę, ale tak cicho, tak rzewnie, że tylko wiatr korzystał z tego i z radością chwytał każdą nutę, aby ponieść ją hen! w dal! — nie pozwalając nam, towarzyszom podróży wyczuć piękna melodii w tak niepomyślnych „wietrznych" warunkach. Wjeżdżamy w maleńką mieścinę, w której nasz „poczciwy" szofer stracił głowę i zbłądził. Wreszcie po różnych przejściach, wycelowaliśmy prosto na Czerniewice, a szofer jak gdyby w nagrodę za „przyjemności" zapuścił silnik na 70 i rwał do celu. Z dala wyłoniły się z poza przydrożnych drzew dwa wysokie kominy, jeden to mleczarnia, a drugi bekoniarnia, do której wreszcie dojechaliśmy. Na powitanie nas wyszedł sam prezes, który zaprosił całe zakurzone towarzystwo do zwiedzenia urządzenia, osobiście udzielając nam objaśnień. Najpierw pokazano nam nowoczesne urządzenia, zastosowane dopiero od kilku miesięcy. Były to maszyny do pakowania konserwowanych szynek w puszki, z których po mechanicznym zamknięciu wyciąga się w „warczącej maszynie" resztę powietrza. Następnie przeszliśmy do „hali", gdzie odbywa się ubój „bekona" i następne czynności, aż do otrzymania gotowej kiełbasy, czy konserwowanej szynki. Wszystkie te cudeńka oglądaliśmy z „otwartymi ustami", a każde słowo objaśnienia połykane było jak kąsek smacznej kiełbasy. Nic dziwnego! ciekawe to było, co też to dzieje się z naszymi „wychowankami" Przysposobienia Rolniczego, wytuczonymi pięknie, i tylu innymi świnkami sprzedanymi na tar£u handlarzowi-pośrednikowi. Najbardziej przykro nam było, że dotychczas nie wiedzieliśmy, iż bekony dzielone są na trzy klasy, w których różnica ceny między klasą pierwszą (która otrzymuje premię) a klasą trzecią wynosi kilka, do kilkunastu złotych. Wiedzieliśmy dotychczas, że jest „bekon", za którego płaci się tyle to a tyle złotych — groszy. Ale nie wiedzieliśmy, że dzięki swej nieświadomości padaliśmy ofiarami wyzysku handlarzy, którzy po naszych wsiach skupują „bekony". Dalej opowiedziano nam pokrótce o historii i rozwoju tej placówki spółdzielczej. Przekonaliśmy się o skutkach i korzyściach, jakie przynosi wspólny wysiłek zorganizowanego rolnika, jak wielkie rozmiary przybrała ta placówka, która przetwory swe wysyła hen! do Maroko, Anglii, Ameryki i innych zamorskich krajów. Następnie udaliśmy się do drugiej placówki, jaką jest Mleczarnia Spółdzielcza. Tu, jak i w pierwszej placówce, mogliśmy stwierdzić, że chłopa wydźwignąć z biedy może tylko spółdzielczość. Oczywiście, że w takim twierdzeniu należy zastrzec przede wszystkim jedną, najbardziej ważną rzecz, powierzanie kierownictwa takich placówek osobom uczciwym, które by zadowoliły się wynagrodzeniem jakie otrzymują za swą pracę i nie sięgali do „szufladek", gdzie się znajduje grosz publiczny. Po powrocie z Mleczarni, przygotowano dla nas w Bekoniarni świeżą kiełbasę, którą nasze wygłodniałe już żołądki z przyjemnością wchłaniały. Po posiłku czekamy chwilę na samochód, który odjechał dalej, a po powrocie ładujemy się trochę zniecierpliwieni i odjeżdżamy, żegnając wzrokiem ognisko życia spółdzielczego, śląc z samochodu wiele życzeń pomyślnego rozwoju tak pożytecznej placówce. We Włocławku w czasie przejścia przez miasto zwiedzamy Katedrę, po czym kierujemy się prosto ku samochodowi, który właśnie „posiliwszy" się benzyną raźno ruszył z nami „pod górę", opuszczając Włocławek. Droga powrotna obfitowała w przeróżne urozmaicenia. Wesoło to było! Oj wesoło! A jaki był żal, kiedy niespodziewanie samochód się zatrzymał. Koledzy, którzy mieli schodzić, ze smutkiem opuszczali samochód i grono wycieczkowiczów, żałując, że trzeba się rozstać. A przecież dopiero od kilku godzin się znamy. Czule się żegnamy i z wesołą piosenką ruszamy do Sierpca, w którvm jesteśmy w niespełna dziesięć minut. Schodzimy radośnie z samochodu, oglądamy się w stronę, z której nadjechaliśmy, jak gdyby to jeszcze nie był koniec wycieczki... to wspomnienia, które nie skończyły jeszcze wycieczki myślowej — ciągle biegną hen! za Włocławek... do Czerniewic...
“ Serwis poświęcony zagadnieniom oraz nowinkom na temat rolnictwa w okresie przedwojennym. Mam głęboką nadzieje, że zawarte tutaj rady, znajdą zastosowanie w rolnictwie teraźniejszym.”