Rolnictwo
Studnia
Moc dobra nasporzył los ludziom ocińskim, że ino żyć na tym Ocinku i nie umierać. Było tam, było; czego tam nie było! Pól pod dosytkiem miał tu każdy jeden, ról dorodnych na podziw. Łąk i pastewników było przy wsi tyle, że nigdy ta nie ułaknęło bydle domowe smakowitej zielenizny. Miasto stało blisko, gościniec biegł tuż zaraz, do sąsiednich wsi kamieniem by dorzucił, do kościoła było niedaleko. Ej, cieszyć się ino Ociniakom z szczęśliwych darów, cieszyć się i radować w rozhuku wesela. Tak by się widziało każdemu oku, jakie by tylko pojrzało na ociriskie dobra, dostatki, wygody. Tak by się pośpiesznemu patrzeniu przedstawił ów szczęśliwy los. Ale jakby tak wejrzeć bliżej, uważniej, w szczegół jeden i drugi? Wtenczas zawsze i bez odmiany ulęgała się myśl, aby się litować szczerym słowem: — O, biedę też mają tutaj, mają. Nie jest im dobrze ze wszystkim, nie Wody nie mają... Woda. Niby była ta woda tuż zaraz wedle wsi, o staję, o dwa — ale jaka tam woda! Mogło się jej bydlę nachlapać, krowa i koń, ale człeka omierza ino brała, gdy tę wodę na język brał. Cóż za woda mogła płynąć w maluśkiej rzeczce, zmulonej, spapranej matem i zgniłym smrodem! Ileż razy z leniwego wartu tej wody wysterczały oślizgłe gicały jakiegoś chabana, co se płynął niewiadomo skąd i mókł w rzece tygodniami. Jak taką wodę pić, jak ją na użytek brać? Próbowali ludzie tu i tam dobrać się do wody śród łąk, gdzie suszej, choć niżej. Na nic. Otwierały się zaraz o kilka sztychów w głąb jakiesić żygawce, paskudne nurty, plujące w górę zwichrzonym bełtem, że nie wodę czerpało się stamtąd, ale jakiś pienisty ulipek, pełen piachu i paprochów. To i wprędce porzucili ludziska zamysły, żeby studnie na podłączu majstrować. Na co się to zda? poznanie ich w praktyce ułatwia to, że wszystkie te choroby w rezultacie doprowadzają w pierwszym, względnie w ciągu kilku lat, do skarłowacenia krzaka, wcześniejszego zasychania łęt i zmniejszenia plonu. Dlatego też możemy z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że ogromna większość krzaków wyróżniających się na polu nienormalnym wyglądem, w szczególności zadrobniałych, o poskręcanych liściach i łodygach, o pomarszczonych blaszkach liściowych, wcześniej zasychających łętach i dających mniejszy plon, zadrobniałych ziemniaków, są to krzaki chore. Krzaki te są rozsadnikami chorób wirusowych, gdyż w ich sokach znajdują się zarazki tych chorób. Walka z chorobami wirusowymi polega na przestrzeganiu, aby ziemniaki spod chorych krzaków nie dostały się do przyszłorocznych sadzeniaków. Następnie trzeba się starać utrudnić owadom, głównie mszycom, przenoszenie zarazków chorób wirusowych z chorych krzaków na zdrowe. Sposoby ,w tym celu stosowane na dużą skalę zagranicą, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, polegają na starannej pielęgnacji sadzeniaków w specjalnych szkółkach, na tzw. „poletkach odosobnionych jednostkowo-nasiennych". Jak sama nazwa wskazuje, poletko nasienne ziemniaków znajdować się winno w oddaleniu od pól ziemniaczanych i pomidorów. Do obsadzenia poletka należy użyć ziemniaków wypróbowanej, plennej odmiany, oczywiście rakoodpornej. Duże, starannie wybrane, zdrowe sadzeniaki, odkażamy w formalinie i wysadzamy, krając je na ćwiartki, w tzw. „jedenastkach bulwowych" — czte-rokrzakowych. Po przekrajaniu każdego ziemniaka, nóż należy odkazić przez zanurzenie go w formalinie. Poletko odosobnione jest w czasie wzrostu bardzo starannie uprawiane, wychwasz-czane i opryskiwane, kilkakrotnie przeciwko mszycom i innym owadom, przenoszącym choroby wirusowe. Na poletku takim przeprowadzamy kilkakrotnie tzw. selekcję negatywną, tj. usuwamy z pola wszystkie krzaki chore lub też podejrzane o chorobę. W ten sposób w czasie sprzętu mamy w pozostałych na poletku krzakach zdrowy materiał sadzeniakowy. Aby się upewnić ostatecznie co do zdrowia zebranych z poletka sadzeniaków, sprawdzamy ich zdrowotność w roku następnym. W tym celu przechowujemy plon — Nie poradzi... — przytwierdzali między sobą swoją nieporadę. — Tak już musi być, jak było za ojców, praojców. Takie prawo na nas... Jeszcze jak na złość wieś ułożyła się szumnie na wyniosłych pagórkach, co o wie-Ifj łokci królowały ponad płaszczyznami łąk i poziomem rzeczki. Pagóry to były co się zowie, licie gliniaste zbudowane z krzepkiej calizny na mur. Pewnie, że wygoda stąd szła dla ludzi, bo gdziebyś tu błoto jakie uświadczył, albo wodę stojącą na drodze. No juści. Ale wygoda wygodą, wody w tym sposobie dobić się nie dobije. Nawet myśleć o tym naprawdę nikomu na Ocinku się nie chciało. Szkoda fatygi i mitręgi. — Ij, bo to się do wody dobierze?... — myśleli zgodnie. — Trza by do sta łokci kopać, a czy to się opłaci? Wyskoczy >aki diabeł żygawiec, i na nic wszystkie nasze za-pobiegi. A choćby się ta i dobył tej wody, to trza by zdrowie zjeść przy korbie, za czym by jakie wiaderko wyciągnął... I płynęły wieki za wiekami, powstawały na wsi nowe pokolenia i kładły się warstwami na smętarzu jak snopki w zapolu, czas umykał, świat się przemieniał w przepływie czasu, świat się ulepszał coraz, tylko na Ocinku największa bieda: woda nie odmieniła się w dobro. Bieda ostała biedą, i nie zanosiło się wcale, żeby miała odstać od wsi. Jak miała zresztą odejść, skoro nikt się nawet nie poważył prześcigać ją od wrót wsi. A to i była. — Ha, wola boska... Takie prawo... Jak za ojców, praojców. Na Drugiej Górce ociriskiej siedziało po-bok siebie pięciu gospodarzy. Z jednej strony drogi Partyka i Płaza Jasiek, naprzeciwko nich Siwy Kaźmierz, Rybus i Płaza Waw-rzek. Chłopy to były na całej wsi najmoż-niejsze, obłożone w morgi i dobytek. Komu >ak komu, ale im to na pewno nie mogła iść na rękę niewygoda z wodą. O, co nie, to nie! W tej piątce wyróżniał się od reszty Płaza Wawrzek. Odmienił się zresztą od wszystkich tutaj na wsi chłopów, ilu ich tam było. Już od młodu nadstawiał czujnie ucha *) Rodziny należy wysadzić w odosobnieniu, tak jak poletko jednostkowo-nasienne, oraz opryskiwać w czasie wzrostu. spod każdego krzaka oddzielnie w torebkach lub specjalnych dołkach, wykopanych w ziemi, i wysadzamy go w roku następnym „rodzinami", tj. plon spod każdego krzaka obok siebie. O ile przeprowadzono sumiennie selekcję i opryskiwanie w pierwszym roku, to w drugim otrzymujemy zdrowe rodziny, które stanowią wyselekcjonowany, wysokiej wartości materiał do dalszego rozmnożenia. W razie stwierdzenia objawów chorobowych w niektórych rodzinach możemy jeszcze materiał ten „poprawić", usuwając możliwie wcześnie z pola całe podejrzane rodziny*). Selekcja ziemniaków, sposobem wyżej opisanym, wydaje się pozornie bardzo trudna, w praktyce jednak okazuje się prosta i łatwa. Należy tylko przestrzec rolnika, że rezultaty selekcji osiąga się nie od razu i wtedy tylko, jeśli przestrzega się podawanych wskazówek z całą skrupulatnością. Upraszczać metody selekcji można tylko w oparciu o własną kilkuletnią praktykę. Korzyści z prowadzenia selekcji ziemniaków są niezawodne i duże. Bezpośrednią jest stałe zwiększanie się plonu ziemniaków oraz możność sprzedawania sąsiadom dobrego materiału sadzeniakowego. Pośrednią korzyścią będzie zapoznanie się rolnika z najprostszym sposobem podnoszenia wartości materiałów siewnych. Jako korzyści uboczne można uważać zaznajomienie się rolnika z techniką zaprawiania i opryskiwania, tj. czynnościami, które mają podstawowe znaczenie w walce z chorobami pól i sadów. Selekcje ziemniaków nadają się badzo do prac zespołowych ze względu na konieczność fachowego kierownictwa i wyzyskanie opryskiwacza. W szeregu zespołów Przysposobienia Rolniczego w roku bieżącym opisywany sposób walki z chorobami wirusowymi został zastosowany. Po zakończeniu tych prac napiszemy o ich wyniku. Zie czynisz, jeśli chwalisz, gorzej, jeżeli ganisz rzecz, której dobrze nie znasz. Leonardo da Vinci i pilnie wyłapywał wszystko, co światem chodziło i pożytek niosło. Chłop ci z niego był z głową otwartą i rozumem nie byle jakim. Szły z tej jego głowy pomysły różne, wielce przydatne i skuteczne w gospodarskim sposobie. Odmiany w robocie, ulepszę-f nia w dobytku i całej chudobie. — Świat podgania naprzód, czemu chłop ma się w tyle ostawać? — rozgadywał w gromadzie. — Czemu chłop ma na twardym spać, kiedy miękcej naścielić se może?.. I jednego dnia poszedł do sąsiadów, co pobok niego siedzieli, z radą dziwną, opętaną. Sąsiedzi nie mogli się opędzić myśli, że Wawrzek chybnął tym razem na rozumie. Niby mądrala, a tak głupio wyjechał. Studnię budować! Przecie jak Ocinek Ocinkiem nikt się na wsi na coś podobnego nie poważył. Stała wieś od wiek wieków, cierpiał naród od złej wody, niewygód przez nią se sporzył, ale jakoś żył i żyje. A zresztą, czy to starzy mądrale nie rozpowiadali, że nic dobrego z takiej studni nie wyjdzie? Że ino koszt urośnie, opusta i upadek, a pożytek niepewny. Kto wie, jak daleko w głąb trzeba się dokopywać, ile czasu to zajmie, a któż zaręczy, czy aby woda będzie lepsza ze studni, aniżeli ze stoków i studzienek na podłączu, a choćby i z rzeki?! Nie, Wawrzek przecholował, za daleko strzelił, trza go odwieść od bzdurnego zamysłu. Mądryś, Wawrzek, na jedno, ale już z tą studnią toś się popsnął — podśmiewy-wali się wszyscy jak jeden. — Człowieku, przecie to nie naszej głowy rozum! A co? Nie ma nas to pięciu? W pięciu zradzimy. W kupie raźniej i łatwiej. A kto nam zaręczy, że będzie z tego pociecha? Pożytek! Ja wam mówię!.... — zaklinał się i bił się w piersi, że mówi żywną prawdę, obdumaną i rozważoną na wszystkie sposoby i bez nijakiej zmyłki. Namawiał, prosił, przekonywał. Wymownie przedstawiał sąsiadom i rozważnie tłumaczył, jak się snują w podglebiu źródła zaskórne, że nie ma się co bać głębizny studni na ocińskich wyniosłościach, bo tam w głębi ziemnej można natrafić na żyłę wody.
“ Serwis poświęcony zagadnieniom oraz nowinkom na temat rolnictwa w okresie przedwojennym. Mam głęboką nadzieje, że zawarte tutaj rady, znajdą zastosowanie w rolnictwie teraźniejszym.”